Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a pięciu z drugiej, i nikt nie ważył się na to, by zadać pierwszy cios. Silver ani drgnął; podparty na szczudle, śledził przeciwników, a spoglądał chłodnym wzrokiem, jak zawsze. Był on odważny, co do tego nie było wątpliwości.
Wkońcu Merry snadź pomyślał, że przemową doda otuchy i poprawi sytuację.
— Towarzysze! — odezwał się — ich jest tylko dwóch: jeden z nich to stary kuternoga, który nas tu wszystkich przywiódł i oszukał nikczemnie, drugi zaś to ten smarkacz, któremu mam ochotę wypruć serce! No, kamraci...
Podniósł ramię i głos i otwarcie już zamierzał przypuścić szturm na nas. W tejże chwili jednak, zgoła nieoczekiwanie — paf! paf! paf!... trzy wystrzały muszkietowe huknęły z zarośli. Merry runął w jamę głową na dół. Człowiek z obwiązaną głową okręcił się wkoło, jak fryga, upadł jak długi i wił się w skurczach pośmiertnych, zaś trzej pozostali wykonali zwrot wtył i co sił poczęli uciekać.
Zanimby ktoś zdołał kiwnąć palcem, już Długi Jan wypalił z obu luf pistoletu do usiłującego powstać Merry’ego. Gdy ów w ostatniej męce konania wywrócił na niego źrenice, Silver zaśmiał się:
— Jerzy, zdaje mi się, że już z tobą kwita!
W tej samej chwili z poza drzew muszkatowych wyszli ku nam: doktór, Gray i Ben Gunn z dymiącemi muszkietami.
— Naprzód! — krzyknął doktór. — Zdwoić krok, moi chłopcy! Musimy im odebrać czółna!
Ruszyliśmy szparkim krokiem, pławiąc się niekiedy po pachy. Zaznaczyć jednak muszę, że Silver ledwie zdołał za nami nadążyć. Trudy, jakie prze-