Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dokonałeś w swem życiu, lub dokonasz, choćbyś dożył dziewięciu krzyżyków. A gdy już mowa o Benjaminie Gunnie... na Jowisza! cóż to za dziwo wcielone!... Silver! Silver! — zawołał nagle donośnym głosem, a gdy kucharz podszedł bliżej, mówił dalej spokojnie:
— Dam ci, Silver, dobrą radę. Nie spiesz się zanadto do tego skarbu!
— Owszem, panie łaskawy, uczynię, co w mej mocy... cokolwiek będzie — zapewnił Silver. — Jednak, za pozwoleniem, poszukując tego skarbu, mogę jedynie uratować życie własne i tego chłopca... A jakże!
— Dobrze, Silverze — odpowiedział doktór — wobec tego pójdę o krok dalej: wystrzegaj się krzyków, kiedy go znajdziesz.
— Szanowny panie — rzekł Silver, — mówiąc między nami, jest to zawiele i zamało. Naprawdę teraz nie wiem, co pana skłoniło do tego, by opuścić stanicę i dać mi tę mapę? A jednak z zamkniętemi oczyma wykonałem pańskie polecenie i nie otrzymałem ani słowa nadziei! Lecz nie, to zanadto! Jeżeli pan nie chce powiedzieć otwarcie i wyraźnie, co pan ma na myśli... niech pan to wyzna odrazu, a dam za wygraną.
— Nie! — odpowiedział doktór, zamyślając się. — Nie mam prawa powiedzieć nic nadto. Widzisz, Silver, nie jest to moja tajemnica... inaczejbym ci powiedział, daję ci słowo! Lecz pójdę z tobą tak daleko, pokąd mi wolno, a nawet krok dalej... bo, jeżeli się nie mylę, kapitan zmyje mi porządnie perukę! Otóż po pierwsze, daję ci promyk nadziei! Silver, jeżeli my obaj wyjdziemy cało z tej wilczej nory,