Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kubo — przerwał doktór, a głos mu się całkiem zmienił. — Kubo, ja na to nie mogę pozwolić. Przejdź na tę stronę i uciekniemy stąd...
— Doktorze — odpowiedziałem — dałem słowo honoru.
— Wiem, wiem — zawołał. — Nie możemy na to nic poradzić teraz, mój Kubusiu! Ale biorę to na swą głowę, było nie było, i hańbę i naganę, mój chłopcze... ale przejdź tutaj, nie mogę cię opuścić. Umykaj! Jeden skok, a oddalimy się i będziemy uciekać, jak antylopy.
— Nie! — odparłem. — Pan sam nie dopuściłby się czegoś podobnego — niemasz w tem wątpliwości... ani pan, ani dziedzic, ani kapitan — tem mniej ja... Silver mi zaufał, dałem słowo, więc powrócę. Lecz, mości doktorze, pan nie dał mi skończyć... Jeżeli zechcą mnie męczyć, mogę się zdradzić mimowoli, gdzie znajduje się okręt... albowiem zdobyłem nasz okręt, poczęści dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, a poczęści dzięki ryzykownym trudom... Statek znajduje się w Zatoce Północnej, na wybrzeżu południowem, a obecnie zalany jest przypływem. Podczas odpływu musi być widoczny na powierzchni...
— Okręt! — zawołał doktór.
Opowiedziałem mu w krótkości swoje przygody. On słuchał mnie w milczeniu, a gdy skończyłem mówić, zauważył:
— Jest w tem jakieś zrządzenie losu. Na każdym kroku ocalasz nasze życie... Czy możesz przypuszczać, że cokolwiek się zdarzy, możemy pozwolić na twą zgubę? Byłaby to nikczemność z naszej strony, mój chłopcze. Ty odkryłeś sprzysiężenie, ty odnalazłeś Benjamina Gunna... są to najlepsze uczynki, jakich