Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chustkę do przewiązania rany... ja zaś powiem ci, jak masz kierować żaglami... W ten sposób skwitujemy się...
— Powiem ci jedno — odrzekłem. — Nie myślę wracać do Przystani Kapitana Kidda. Chcę dostać się do Północnej Zatoczki i tam spokojnie wylądować.
— Aha, toś ty, ptaszku, spłatał nam tego figla!... — krzyknął Hands. — Ale ja nie jestem takim skończonym durniem, za jakiego mnie masz!... Jeszcze ci pokażę, ktom ja! Próbowałem się stąd wydostać i zawiodły mię siły, a tyś mnie tu zwąchał... Północna Zatoczka? Owszem, nie mam już wyboru! Pomogę ci doprowadzić okręt do Doku Stracenia. Do kroćset! Zrobię to!...
Słowa Handsa potrosze trafiły mi do przekonania. Zawarliśmy układ na poczekaniu. W przeciągu trzech minut sprawiłem, że Hispaniola płynęła bez trudności z wiatrem wzdłuż wybrzeża Wyspy Skarbów, mając nadzieję opłynięcia cypla północnego jeszcze przed południem, i dotarcia przed przyborem wody do Zatoki Północnej, gdzie mogliśmy bezpiecznie przybić do brzegu i oczekiwać, aż powracający odpływ pozwoli nam na wylądowanie.
Następnie przymocowałem zwrotnicę steru, zszedłem nadół do mego własnego kufra i wydobyłem miękką jedwabną chusteczkę, otrzymaną od matki. Z moją pomocą Hands przewiązał sobie wielką krwawiącą ranę, pod udem, a skoro cośkolwiek przekąsił i wychylił ze dwa kieliszki wódki, począł nabierać sił, wyprostował się i usiadł; mówił głośniej i wyraźniej, słowem wyglądał zupełnie na innego człowieka.
Wiatr sprzyjał nam zadziwiająco. Lecieliśmy z nim