Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powstał po natarciu. Kilku ludzi rozbijało coś siekierami na wybrzeżu niedaleko od warowni; jak się później dowiedziałem, była to nieszczęśliwa łódka. Dalej, w pobliżu ujścia rzeki płonęło wśród drzew wielkie ognisko; między tem miejscem a statkiem kursowało tam i spowrotem czółno, a ludzie, których widziałem poprzednio w tak ponurem usposobieniu, pokrzykiwali wesoło, jak dzieci. Z brzmienia ich głosu można było wnosić, że są zalani rumem.
Wkońcu pomiarkowałem, że mogę już podążyć ku twierdzy. Byłem od niej dość daleko, na niskim piaszczystym przesmyku, który zamyka przystań od wschodu, a przy małym stanie wody łączy się z Wyspą Szkieletów. Gdy powstałem na równe nogi, spostrzegłem w przedłużeniu przesmyka, ale w pewnej odległości, odosobnioną skałę dość wysoką i odznaczającą się nadzwyczaj białym kolorem. Przyszło mi na myśl, że jest to zapewne owa Biała Skała, o której wspominał Ben Gunn, i że kiedyś może potrzeba nam będzie łodzi, a wtedy będę wiedział, gdzie jej szukać.
Następnie przemykałem się borem, aż przedostałem się na tyły warowni, czyli na jej stronę lądową, gdzie niebawem zostałem gorąco powitany przez wiernych przyjaciół.
Opowiedziałem pokrótce swe przejścia i począłem się rozglądać dokoła. Stanica była zbudowana z nieociosanych dyli sosnowych — zarówno powała, jak ściany i podłoga. Ostatnia wznosiła się gdzieniegdzie na stopę lub półtora nad poziom nasypu piaskowego. Przy drzwiach był ganek, a pod tym gankiem tryskało małe źródełko, spływając do sztucznego zbiornika, dość osobliwego — jako że był to, prawdę mówiąc, wielki kocieł okrętowy z dziurawem dnem — i wsią-