Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tejże samej chwili huknął strzał. Był to pierwszy z tych, które usłyszał Kuba, gdyż strzał dziedzica nie doszedł do niego. Nikt z nas nie wiedział dokładnie, gdzie przeszła kula, lecz przypuszczam, że musiała przelecieć nad naszemi głowami i że pęd powietrza przez nią wywołany przyczynił się do naszej katastrofy.
Cokolwiekbądź, łódź powoli poszła na dno od strony rufy, pogrążając się w głębokości trzech stóp wody, tak iż jedynie kapitan i ja zdołaliśmy się utrzymać na nogach, twarzą nawzajem zwróceni do siebie. Trzej inni dali nurka głową wprzód i wydobyli się na powierzchnię przemokli i ociekający wodą.
Jak dotąd nie było wielkiej szkody. Nikt nie stracił życia i mogliśmy bezpiecznie dobrnąć do brzegu. Nie mniej jednak wszystkie nasze zapasy poszły na dno, a co najgorsza, z pięciu samopałów jedynie dwa pozostały zdatne do użytku. Ja moją strzelbę zdążyłem instynktownie zerwać z kolan i wznieść nad głową, a kapitan, jako człek przezorny, przewiesił swoją przez ramię na taśmie, zamkiem do góry. Trzy inne zatonęły wraz z łodzią.
Jakby nie dość było naszych strapień, usłyszeliśmy głosy rozbrzmiewające coraz to bliżej w lesie na samem wybrzeżu. Niepokoiło nas nietylko niebezpieczeństwo, że w tym opłakanym stanie możemy być odcięci od twierdzy, ale i obawa, czy Hunter i Joyce będą mieli tyle przytomności i odwagi, by stawić opór w razie, gdyby ich napadło pół tuzina opryszków. Wiedzieliśmy, że Hunter jest człowiekiem hartownym i wytrwałym, ale co do Joyce’a mieliśmy wątpliwości — był to człowiek miły, ogładzony, doskonały do