Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co będzie z... moim powrotem? — rzucił pytanie, patrząc badawczo.
— Co sobie myślisz? — zawołałem. — Dziedzic jest człowiekiem szlachetnym, a zresztą straciwszy tylu innych, będziemy potrzebowali twojej pomocy, gdy pożeglujemy do ojczyzny.
— Ach, to tak zrobicie! — odetchnął zesłaniec z widoczną ulgą, po chwili zaś mówił dalej:
— Teraz ci coś powiem... tylko tyle, nic nadto. Byłem na okręcie Flinta, gdy ten zakopał swe skarby... on i sześciu innych... sześciu tęgich marynarzy. Oni byli na lądzie prawie cały tydzień, my zaś znajdowaliśmy się opodal na starym „Koniu Morskim“. Pewnego pięknego dnia odezwał się sygnał... Nadjechał Flint sam w małej łódce, a głowę miał przewiązaną skrwawioną chustą. Słońce właśnie wschodziło i z trupią bladością spozierało na poradlone fale... Wyobraź sobie... jeden powrócił, a sześciu już nie żyło... już byli nieżywi i pogrzebani. Jak się to stało, żaden z okrętników nie mógł dociec. Była jakaś bitwa, morderstwo, nagła śmierć... w każdym razie jeden na sześciu... Billy Bones był bosmanem, a Długi Jan kwatermistrzem... i pytali się go, gdzie się podziewa skarb. Powiedział: „No! możecie sobie iść na ląd, jeśli chcecie, i pozostać tam! lecz okręt popłynie dalej, aby zdobywać nowe skarby, do kroćset piorunów!“ Tyle tylko powiedział... I otóż trzy lata temu... płynąłem na innym okręcie... i ujrzeliśmy wyspę... „Chłopcy! — odezwałem się — tu spoczywa skarb Flinta; wylądujmy i odnajdźmy go“. Kapitan skrzywił się na to, lecz moi współokrętnicy byli jednego zdania ze mną i wylądowali. Dwanaście dni strawiliśmy na poszukiwaniach, a z każdym dniem towarzysze moi więcej zży-