Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzenia, aż mi się uszy trzęsły, bo zgłodniały byłem, jak sęp. Tymczasem pan Dance słuchał w dalszym ciągu pochwał i uznania, aż wkońcu oddalił się, by pełnić służbę.
— A teraz, dobrodzieju... — rzekł doktór.
— A teraz, doktorze... — rzekł dziedzic, jakby jedną myślą natchniony.
— W tej samej chwili myślimy o tem samem — zaśmiał się doktór Livesey. — Przypuszczam, że pan słyszał o Flincie?
— Czy słyszałem? — oburzył się dziedzic. — Pan się pyta, czy o nim słyszałem? Wszak był to najstraszniejszy opryszek, jaki kiedykolwiek pływał po morzu! Sinobrody był dzieckiem w porównaniu z Flintem. Hiszpanie tak go się strasznie lękali, że, mówię panu, nieraz byłem dumny z tego, iż był on Anglikiem. Na własne oczy widziałem jego żagle, gdyśmy odbili od Trinidad, a ten tchórzliwy opój, który dowodził statkiem, zawrócił... tak, powiadam panu, zawrócił do Port d’Espagne!
— No tak, ja sam nasłuchałem się o nim dosyć nawet w Anglji — rzekł doktór. — Lecz grunt w tem, czy miał on pieniądze?
— Pieniądze! — krzyknął dziedzic. — Czy pan słyszał tę historję przed chwilą? A czegóż, proszę, poszukiwali ci szubrawcy, jak nie pieniędzy? O cóż im kiedy chodziło, jak nie o pieniądze? Dla czegóż narażali swe łajdackie ścierwa, jak nie dla pieniędzy?
— O tem zaraz się dowiemy — odparł doktór. — Ależ pan jest w gorącej wodzie kąpany i taki z pana krzykacz, że nie mogę dojść do słowa. Niech pan posłucha, co powiem. Dajmy na to, że w mojej kieszeni znajdują się pewne wskazówki, gdzie Flint zakopał