Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lepiej słyszeć, zdjął napudrowaną perukę i siedział tak, wyglądając bardzo śmiesznie z głową pokrytą czarnemi, krótko ostrzyżonemi włosami.
Gdy p. Dance dokończył nareszcie swej opowieści, dziedzic odezwał się:
— Panie Dance, dzielny z pana człowiek! Co się tyczy przejechania tego plugawego, bezczelnego potwora, to panu ów postępek poczytuję za czyn dzielny i chwalebny; niech się panu zdaje, że stratował pan stonogę czy karalucha. A z tego urwisa Hawkinsa, jak się przekonałem, też ćwik nielada. Kubusiu, bądź tak dobry, zadzwoń na sługę. Pan Dance nie pogardzi piwem?
— Słuchaj Kuba — rzekł doktór. — A masz ty ten przedmiot, na który ci łotrzy urządzali obławę?
— Oto jest, panie doktorze! — odrzekłem, podając mu ceratowe zawiniątko.
Doktór obejrzał je z wierzchu, jakby go palce świerzbiały, by otworzyć paczuszkę; jednak zamiast to uczynić, włożył ją najspokojniej w świecie w kieszeń surduta.
— Panie dziedzicu — przemówił — pan Dance, skoro napije się piwa, będzie musiał nas, niestety, pożegnać ze względów służbowych, gdyż jest urzędnikiem Jego Królewskiej Mości. Mam jednak zamiar zatrzymać na nocleg w mym domu przynajmniej Kubę Hawkinsa, a za łaskawem pańskiem pozwoleniem proponuję, by poczęstować go zimnym pasztetem, bo biedakowi pewno porządnie chce się jeść.
— Z miłą chęcią — zgodził się dziedzic. — Hawkins zasłużył dziś na coś więcej, niż na zimny pasztet.
Przyniesiono potężną porcję pasztetu z gołąbków i postawiono na bocznym stoliku; wziąłem się do je-