Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcecie porzucić starego Pew — druhowie, nie opuszczajcie starego Pew!
W sam raz wtedy na szczycie pagórka zabębniły kopyta końskie, w blasku miesięcznym wyłoniło się czterech czy pięciu jeźdźców, którzy w pełnym galopie zjeżdżać poczęli po pochyłości. Pew zmiarkował swą omyłkę, więc z krzykiem zawrócił, popędził wprost na rów i stoczył się do niego. W sekundzie jednak był znów na nogach, lecz teraz w szale rozpaczy rzucił się wprost pod pierwszego z nadjeżdżających koni.
Jeździec chciał go ocalić, ale już było zapóźno. Pew powalił się, wydając krzyk, dziko rozbrzmiewający w mrokach nocy; cztery kopyta stratowały i zmiażdżyły nieszczęśnika i przeszły dalej. Upadł na bok, następnie osunął się zwolna twarzą ku ziemi i odtąd już się nie poruszył.
Wyskoczyłem z kryjówki i powitałem jadących. Osadzili konie w miejscu, nieco zaskoczeni mem zjawieniem, więc odrazu ich poznałem. Jeden, który człapał na ostatku, był to ów parobek, który wyprawił się z wioski do doktora Liveseya; resztę stanowili strażnicy celni, których tenże spotkał po drodze i przezornie namówił do wspólnego natychmiastowego powrotu. Trzeba wiedzieć, że pogłoski o statku w grocie Kitta dotarły do nadkomisarza Dance’a, co skłoniło go owej nocy do wyprawy w naszą stronę; tej to okoliczności matka i ja zawdzięczaliśmy ocalenie.
Pew był już martwy, jak kamień. Co się tyczy mojej matki, to gdy zaniesiono ją do wioski i poczęto cucić zimną wodą oraz solami, przyszła wnet do siebie i bynajmniej nie odbił się na jej zdrowiu ani usposobieniu strach niedawny, — conajwyżej nie przesta-