Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzieli kilku drabów nieznajomych, a biorąc ich za przemytników, opatrzyli dobrze drzwi; ktoś tam nawet widział mały lugier[1] w tak zwanej przez nas Pieczarze Kitta. Z tego powodu każdy, kto był towarzyszem „kapitana“, pobudzał ich do śmiertelnej trwogi. Krótko mówiąc, rezultat był taki, że choć znalazło się kilku chętnych, którzy podjęli się jechać do doktora Liveseya, mieszkającego w innej stronie, to jednak nikt nie podjął się wespół z nami bronić gospody.
Mówią, że tchórzostwo jest zaraźliwe: w każdym razie człowiek czuje się lepiej na duchu, gdy komuś bez ogródek wytnie prawdę w oczy. To też, gdy każdy sianem się wykręcał, matka sypnęła ludziom tęgie kazanie, oświadczając, że nie może na pastwę oddać grosza, należącego do jej syna-sieroty.
— Jeżeli wam wszystkim dusza uciekła w pięty, to ja z Kubą okażemy więcej odwagi! Wracamy do domu, tą samą drogą, którąśmy tu przyszli — obejdziemy się bez waszej łaski! Takie dryblasy, chłopy jak dęby, a serca mają jak zające! Otworzymy skrzynię, choćbyśmy mieli za to kipnąć! Pani Crossley, a do paniusi to się umizgnę o tę sakiewkę, żebym miała gdzie wrazić te pieniądze, co się nam z prawa przynależą.

Ma się rozumieć, że powiedziałem, iż chcę iść z matką, a, po prawdzie, wszyscy nam też wymyślali od kiepskich warjatów; niemniej jednak nikt nie zechciał nam towarzyszyć. Poprzestano na wręczeniu mi nabitego pistoletu na wypadek, gdyby nas napadnięto; obiecano również mieć w pogotowiu osiodłane

  1. Lugier — żaglowiec pobrzeżny.