Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie zły człowiek, lecz są jeszcze gorsi, którzy nim się wyręczają. Ale jeżeli w żaden sposób nie będę mógł czmychnąć, a oni przyślą mi czarną plamę, pamiętaj, że idzie im o starą skrzynię marynarską; wtedy dosiędziesz konia — umiesz przecież? hę? A więc siędziesz na konia i popędzisz do — dobrze! tak, niech tak będzie! — do tego partacza doktora i powiesz mu, żeby zagwizdał na swoich piesków — urzędników, policjantów, czy jak tam się zowią — niech wylądują w gospodzie „pod Admirałem Benbow“ — niech capną całą hałastrę starego Flinta, młodych czy starych, wszystko co jeszcze pozostało. Byłem pierwszym majtkiem w załodze, byłem bosmanem starego Flinta i jestem jedynym człowiekiem, który zna owo miejsce. On podał mi je w Savannah, gdy leżał w śmiertelnej chorobie, całkiem jak ja w tej chwili — widzisz?... Lecz nie wypaplaj tego, aż oni przyślą mi czarną plamę, albo aż zobaczysz powtórnie Czarnego Psa lub marynarza z jedną nogą — przedewszystkiem jego, pamiętaj Kuba.
— Lecz cóż to za czarna plama, kapitanie? — zapytałem.
— To ich pozew, kamracie. Powiem ci, gdy przyślą. Lecz proszę cię, Kubo, zwracaj oko pilnie, a podzielę się z tobą po połowie; słowo honoru ci daję.
Przeszedł kawałek dalej, a głos jego stawał się coraz słabszy. Po chwili podałem mu lekarstwo, które przyjął, jak dziecko, zauważywszy przytem:
— Jeżeli kiedy było potrzeba leków marynarzowi, to spewnością mnie...
W końcu zmógł go ciężki sen, podobny do omdlenia, w którym go pozostawiłem. Nie wiadomo, jakbym się zachował, gdyby wszystko szło zwykłym try-