Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówię szczerą prawdę! To było moje pożywienie, mój napój, mój mąż i żona; gdy nie dostanę rumu, jestem jak stare skołatane pudło okrętu, co nie może odbić od brzegu spowodu przeciwnego wiatru. Krew moja spadnie na ciebie, Kuba, a doktór partacz... — tu przez chwilę posypał się stek przekleństw; po chwili powróciła jakby nuta przeproszenia i usprawiedliwienia:
— Patrz, Kuba, jak mi się palce trzęsą — nie mogę ich utrzymać w spokoju. Nie miałem jeszcze ani kropli w ustach w przeklętym dniu dzisiejszym. Doktór jest głupi, powiadam ci. Jeżeli nie dostanę kapki rumu, Kubusiu, zaraz te straszne widzenia znów dręczyć mnie będą; już widziałem kilku tych ludzi... Tam w kącie widziałem starego Flinta... widziałem go wyraźnie, jak na dłoni... A jeżeli napadną mnie te widziadła, to staję się znów tym człowiekiem, co żył tak okropnie, wówczas budzi się we mnie Kain. Przecież sam wasz doktór powiedział, że jedna szklanka mi nie zaszkodzi. Dam ci, Kubusiu, złotą gwineję za szklankę rumu.
Jego podniecenie wzrastało z każdą chwilą i zacząłem się niepokoić o ojca, który dnia tego czuł się bardzo niedobrze i potrzebował ciszy; zresztą uspokajały mnie słowa lekarza, obecnie znów mi przytoczone, a nadewszystko czułem się dotknięty ofiarowaniem mi łapówki.
— Nie chcę pańskich pieniędzy — zaznaczyłem — z wyjątkiem tego, coś pan winien memu ojcu. Przyniosę panu jedną szklankę, ale na niej kwita — później już ani kropli.
Gdy przyniosłem, schwycił łapczywie trunek i wychylił duszkiem.