Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział trzeci.
CZARNA PLAMA.

Około południa udałem się do pokoju „kapitana“, niosąc lekarstwa i chłodzące napoje. „Kapitan“ leżał zupełnie tak samo, jakeśmy go pozostawili, jedynie głowę miał podniesioną nieco wyżej; widać w nim było jednocześnie wycieńczenie i podniecenie.
— Kuba! — odezwał się do mnie. — Jesteś tu jedynym człowiekiem, którego cenię, i wiesz, że zawsze byłem dobry dla ciebie. Nie było miesiąca, żebym ci nie dał srebrnych czterech pensów. Teraz widzisz, braciszku, że kiepsko ze mną i że wszyscy mnie opuścili... Kuba, nie przyniósłbyś mi, brachu, kusztyczka rumu?
— Pan doktór... — zacząłem mówić, ale chory przerwał mi wzmiankę o doktorze, odzywając się głosem słabym, lecz stanowczym:
— Wszyscy doktorzy to partacze, a ten wasz doktór — skąd może się znać na chorobach marynarzy? hę?... Bywałem-ci w krajach, gorących jak smoła, gdzie wiara-kamraci zapadali na żółtą febrę, gdzie biesowska ziemia chybotała się, jak morze — cóżby o tych krajach umiał powiedzieć wasz doktorek? A przecież przeżyłem to wszystko dzięki piciu rumu,