Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pierwotnie przypuszczałem, że owa „skrzynia umrzyka“ oznacza nic innego, jak ową wielką skrzynię we frontowym pokoju i myśl ta często kojarzyła się z upiorem żeglarza o jednej nodze. Lecz w tym czasie jużeśmy dawno przestali przywiązywać większą wagę do słów tej pieśni; tej nocy nie była ona już nowością dla nikogo oprócz doktora Liveseya. Zauważyłem, że wywarła na nim nader niemiłe wrażenie; przez chwilę patrzył z gniewem na śpiewającego, poczem znów wdał się w rozmowę z ogrodnikiem, starym Taylorem, o nowym sposobie leczenia reumatyzmu. Tymczasem kapitan coraz bardziej zapalał się w śpiewie, wreszcie grzmotnął ręką w stół, co, jak nam było wiadomo, było znakiem, nakazującym milczenie. Natychmiast wszyscy umilkli, jedynie dr. Livesey głosem dźwięcznym i wyrazistym prowadził w dalszym ciągu rozmowę, poprzednio rozpoczętą, co parę słów pykając prędko fajeczkę. Kapitan wpił w niego źrenice, znów huknął pięścią w stół, spojrzał jeszcze groźniej, a nakoniec bluznął prostackiem, szorstkiem przekleństwem:
— Stulić pysk — tam na międzypokładzie!
— Czy pan do mnie przemawia? — zapytał doktór.
Gdy ów gbur odpowiedział przytakująco i rzucił nowe przekleństwo, doktór mu na to:
— Powiem panu tylko jedno, że jeżeli będziesz pan nadal pił tyle rumu, co teraz, to świat wkrótce pozbędzie się pewnego wstrętnego szubrawca.
Wściekłość starego marynarza nie miała granic. Skoczył na równe nogi, wydobył składany nóż marynarski i, otworzywszy go, począł wymachiwać gołem ostrzem, zamierzając przygwoździć doktora do ściany.
Doktór bynajmniej się nie zmieszał, lecz począł mó-