Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 406.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jaśniejący potęgą, przejeżdżał ulicą i był podobny do czerwonego spasionego wieprza, nadzianego bogactwem.
— Bydlę, dla którego jest szczęściem najwyższem legowisko z tytułów własności. Czemuż ja nie mogę w ten sam sposób używać bogactwa? Oni są jednak tak szczęśliwi! — myślał.
Niestety, nie umiał używać życia na sposób łódzkich milionerów.
Bo i cóż go miało bawić?
Kobiety! Ach, kochał ich tyle i był tak kochanym i tak miał już tego dosyć!
Zabawy! Jakież? Gdzież są takie, aby były warte wysiłku, aby po nich nuda nie była tem przykrzejszą?
— Wino! Od dwóch lat z powodu przepracowania był na surowej dyecie i żył prawie samem mlekiem.
I otaczania się przepychem nie lubił, a popisywać się przed drugimi nie chciał, ani czuł potrzeby.
Robienie milionów! Po co? nie wydawał nawet dochodów. Po co?
Nie dość-że już był ich niewolnikiem, niedość-że już zabrały mu sił, życia; niedość-że mu już ciężą te złote kajdany!
— A jednak Myszkowski miał wiele racyi! — pomyślał, przypominając sobie jego przeklinania nadmiernej pracy i gromadzenia bezmyślnego pieniędzy.
I myślał coraz smutniej o swojem położeniu, o tych długich, długich latach nudy i męki, jakie stały jeszcze przed nim.
Szedł tak długo, aż znalazł się w helenowskim parku, nie wiedząc prawie o tem.
Chodził po rozmiękłych jeszcze alejach i z ciekawością patrzył na młode trawy, na blado-zielone listki