Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 399.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozkwitłych ceneracyi, świecących barwami drogich kamieni.
Borowiecki spiesznie wyszedł.
Ale w jadalni zapełnionej już tylko służbą, wpadł na inną scenę; Mateusz zupełnie pijany kłócił się z Müllerową, która dosyć nieśmiało wobec jego groźnej miny, polecała resztki kolacyi i niedopite butelki pochować do kredensów.
— Takie gadanie psze... pani to je... insza para mankietów... Nasze wesele dzisiaj... to nasza uciecha... Ożeniliśmy się, to dojadać ani dopijać resztek po szwabach nie będziemy psze... pani!
Huknął pięścią w stół i pokazał jej drzwi.
— Niech... psze... pani... spać idzie... my tu sobie radę z winem damy... i ja się napiję... i chłopcy się napiją... bo nasze wesele... to nasza frajda... Służba nalać wina... słuchać p. Mateusza, bo jak nie, to pięścią w pysk i będzie fertig, na glanc... cholera z buraczkami... za zdrowie mojego pana... a resztę o piec i za drzwi...
Müllerowa ucieka ze strachem, szukać Karola, a Mateusz rozsiadł się w fotelu i nieprzytomnym głosem gadał, bijąc w stół pięścią.
— Ożeniliśmy się psze... pana dyrektora... mamy fabryki... mamy żony... mamy pałace... a szwaby won... a jak nie, to pięścią w pysk... nogi do okapu... i fora ze dwora... i wszystko będzie fertig, na glanc... cholera z buraczkami...


∗             ∗

A potem?
Potem szły tygodnie, miesiące, lata i kładły się w grobie zapomnienia — odchodziły tak cicho, jak cicho