Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 389.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już od tygodnia dozoruje ludzi, którzy uprzątają rumowiska.
— A ty co robisz?
— A ja jestem też u pana Borowieckiego w kantorze, bo już starszy pan Baum zlikwidował swoje interesy — odpowiadał bardziej jeszcze nieśmiały i rozczerwieniony, bo biedak zakochał się na śmierć w Ance i całe noce pisywał do niej sążniste listy miłosne, których jej nie przysyłał wprawdzie, ale na które sam sobie odpowiadał również płomiennie i w wielkiej tajemnicy, a wyjawiając imienia ideału, odczytywał je przed kolegami lub na zebraniach muzycznych u Malinowskiego.
— Pan Maks prosi przezemnie, czy może jutro odwiedzić panią?
— Dobrze, czekam popołudniu — powiedziała dosyć żywo.
Czekała tej wizyty bardzo niecierpliwie, a gdy go nazajutrz zameldował służący, serce jej zabiło radośnie i bardzo poruszona wyciągnęła do niego rękę.
Maks bardzo zmieszany i onieśmielony usiadł na przeciwnej stronie i cicho, trochę niepewnym głosem zaczął pytać o zdrowie.
— Ależ zdrowa jestem, czekam tylko pogody, żeby wyjść na powietrze, a raczej żeby wyjechać z Łodzi.
— Na długo pani wyjeżdża? — zapytał prędko Maks.
— Może zupełnie, nic jeszcze nie wiem, co zrobię ze sobą...
— Nie dobrze pani w Łodzi?...
— Tak, bardzo nie dobrze, ojciec umarł i...
Nie dokończyła.
Maks przerywać nie śmiał.