Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 379.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Starszy pan! O mój Boże, przylatujemy, a tu pan nieżywy, a panienka na ziemi...
— Słuchaj błaźnie, nie bredź, bo ci łeb rozbiję o drzwi! — zawołał Karol, przyskakując do niego.
— Pan Adam umarł na anewryzm serca, spowodowany prawdopodobnie nagłym przestrachem, byłem tam... Idź pan do panny Anki, bo i ona na pół żywa! — powiedział mu Wysocki.
Borowiecki, który ojca kochał bardzo, był przerażony tą wiadomością i jakby nie wierząc zapewnieniom doktora, pobiegł do domu.
W progu już spotkał Ankę, którą przenoszono do Trawińskich.
— Panie Karolu! panie Karolu! — wyszeptała dziewczyna, chwyciła jego rękę i strumień łez popłynął po jej mizernej twarzy.
— Cicho! nie płacz... Fabrykę odbuduję na nowo.. Wszystko będzie dobrze...
— Ojciec... ojciec...
Nie mogła mówić więcej, tylko płakała spazmatycznie.
— Przyjdę po południu do pani! — powiedział prędko i skinął na robotników, żeby ją ponieśli, bo przypomnienie ojca ścisnęło mu serce, jakby obręczą.
Poszedł do niego i długo patrzył w dobrą, szlachetną twarz starca, tak zmienioną strasznie przez śmierć i tak zastygłą w jakimś niedokończonym krzyku, w jakiejś męce, która pokrzywiła mu rysy, że zadrżał z przerażenia.
Przy zwłokach ojca przeżył najboleśniejsze chwile życia.
Długie godziny siedział w największem skupieniu