Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 370.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koju, przesyconym zapachami lekarstw, wydało jej się, że jest skazana na zawsze, że ta męka oczekiwania nigdy się już nie skończy.
Nawet się już nie buntowała przeciwko konieczności, poddawała się biernie losom i opadała w siebie, w najgłębszy ze smutków, w smutek rezygnacyi.
Pan Adam zaczął półgłosem mówić swoje wieczorne pacierze; nie odmawiała z nim dzisiaj, bo nawet nie słyszała, zatopiona w odrętwieniu, z jakiem patrzyła w okno, na zasypany śniegiem ogródek i na mury fabryki.
Jakiś człowiek wybiegł z furtki fabrycznej i biegł z największym pośpiechem do werendy, krzycząc coś głośno.
Anka porwała się i wybiegła na przeciw.
— Pali się! — bełkotał Socha.
— Gdzie?
Zamknęła drzwi do przedpokoju, aby chory nie usłyszał.
— W fabryce. Zapaliło się w suszarni na trzeciem piętrze!...
Nie pytała więcej, pchnięta pierwszym odruchem pobiegła do fabryki i zaraz za furtką zobaczyła płomienie, wychylające czerwone łby z okien trzeciego piętra.
Na dziedzińcu był zamęt nie do opisania, ludzie z krzykiem obłąkanych wybiegali z pawilonów, szyby pękały w oknach i czarne gryzące dymy, pełne ognistych języków, lizały okienne ramy i sięgały dachów.
— Ojciec! — krzyknęła przestraszona nagłem przypomnieniem i wróciła do domu.
Ale teraz i na werendzie słychać już było krzyki, a płomienie zaczęły ukazywać się na dachach, wprost okien domu.