Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 351.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XIX.


— Wstąpię na chwilę do fabryki, a potem pójdę z wami, nie chce mi się wracać do domu — mówił Kessler do Moryca, gdy rozstali się z Wysockim.
— A może do mnie na herbatę?
— Dobrze. Coś mi jest i nie wiem co! — szepnął, wstrząsnąwszy się nerwowo.
Szli wolno pustemi, jakby wymarłemi ulicami. Śnieg pobielił dachy i leżał na ulicach i trotuarach cienką, przymarzniętą warstwą. Szarość mdła, przesycona mętnym, zimowym świtem, powlekała miasto ponurym nastrojem. Gaszono już latarnie i wszystko zlewało się ze sobą i zacierało, gdzieniegdzie tylko błysło jakieś światełko i zgasło natychmiast.
— Musicie być w fabryce?
— Muszę, nocna robota we wszystkich oddziałach.
— Darujcie mi uwagę, ale gdybym był wami, nie zaglądałbym do Malinowskiego, on ma minę wściekłego psa na łańcuchu.
— Głupi, jego córka kosztuje mnie z pięć tysięcy rubli rocznie, a on na mnie warczy.
— On już był na Syberyi — szepnął Moryc.
— To cichy człowiek. Muszę do niego wstąpić, na-