Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 309.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mam kilka nawet.
— Mogę je załatwić.
— Dziękuję, załatwię sama, bo i tak z ojcem za dni kilka tam pojedziemy.
Ukłonił się i wyszedł, ale powrócił już z ogrodu, tknięty mocno potrzebą zgody i jakby w poczuciu win swoich względem niej popełnionych, zastał ją tak, jak opuścił.
Anka siedziała wpatrzona w okno, podniosła na niego pytające spojrzenie.
— Panno Anko, dlaczego się pani gniewa na mnie? Czemu nie jesteś pani szczerą ze mną, jak dawniej, jak w Kurowie? Co się z panią dzieje? Jeśli panią zmartwiłem, jeśli zrobiłem jakąkolwiek przykrość, to przepraszam całem sercem...
Mówił cichym, pełnym uczucia głosem, a porwany własnymi akcentami szczerości, szeptał dalej z serdecznością:
— Ja mam tyle kłopotów, tyle zmartwień ciągłych, że być może nieraz uraziłem panią swoją szorstkością, ale powinna pani wiedzieć przecież, że to mogło się stać tylko mimowoli, nie posądzisz mnie przecież, że mógłbym świadomie cię udręczać, Anka, proszę cię, przemów i przebacz mi. Czy już tak mało cię obchodzę, co?
Pochylił się nad nią i zajrzał w jej oczy, które śpiesznie przymknęła, były pełne łez. Ten głos serdeczny, cichy, przenikał ją ciepłem, otwierał wszystkie rany, budził wszystkie przymilkłe skargi i wszystkie pragnienia kochania, przepełniał jej oczy łzami, a duszę taką dziwną, taką wielką żałością, — a nie mogła się odezwać, nie mogła, bo czuła, że razem z tem słowem rzuci mu się w ramiona, że wybuchnie płaczem, więc