Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 308.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

socka spojrzała i zatrzymała się chwilę, pociągając za rękę dziewczynę.
W saloniku siedziała cała rodzina Müllerów z Karolem w pośrodku.
Mada przechylona do niego, opowiadała coś ze śmiechem i radością, a czego Karol słuchał z wielkiem skupieniem.
Anka spostrzegłszy tę scenę, cofnęła się i nie powiedziawszy ani słowa Wysockiej, powróciła do domu.
Nie rozpaczała, ani płakała, bo czuła się tylko obrażoną śmiertelnie, dotkniętą w swej miłości własnej.
Na drugi dzień po obiedzie, Karol zaczął się usprawiedliwiać przed nią, dlaczego nie był wieczorem, ale mu przerwała zimno i dosyć wyniośle:
— Dlaczegóż pan się usiłuje usprawiedliwiać, robi pan to, co jest przyjemniejszem, było panu milej u Müllerów, więc tam pan przepędził wieczór.
— Zaczynam pani nie rozumieć — zawołał dotknięty.
— Nie wiem czy się pan starał o to kiedykolwiek.
— Dlaczego pani mówi w taki sposób do mnie?
— Czy pragnie pan, abym nie mówiła zupełnie?
— To raczej pani zmusza mnie do tego.
— O tak, zmuszam pana, oczekując całe dnie nieraz na jedno słowo, oczekując na próżno... — powiedziała Anka z goryczą, ale pożałowała zaraz tych słów, które jej się bezwiednie wydarły, bo Karol siedział nie poruszony i zły.
Zniechęcenie i nuda wyzierały z jego oczów i słów, nie potrafił się już maskować nawet, podniósł się i, biorąc kapelusz, powiedział zimno:
— Jadę do Kurowa, może pani ma jaki interes?