Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 304.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogród, zajrzawszy do wszystkich pokoi, nie wiedziała co robić ze sobą.
Wzięła jakąś książkę i siadła na werendzie, ale czytać nie mogła; patrzyła bezmyślnie w białe chmury, jakie od wschodu zaczęły nadciągać, i słuchała godzinek, które w kuchni pełnym głosem śpiewała służąca. To jej tak żywo przypomniało wieś i takiem roztęsknieniem głuchem i bolesnem przepełniło serce, że rozpłakała się, sama nie wiedząc dlaczego.
Czuła się dziwnie samotną, opuszczoną i jakby gdzieś zdala po za całym światem...
Pan Adam zaczął nawoływać, więc poszła i przywiozła go na werendę.
— Karola nie było?
— Nie wiem, przyszłam niedawno.
Milczeli długo, unikając spotkania się oczami, aż w końcu pan Adam rzekł nieśmiało:
— A możebyśmy razem odmówili nieszpory, co?
— Dobrze, o dobrze! — zawołała radośnie i zaraz przyniosła książkę do nabożeństwa.
— Bo... widzisz... przypomni to nam Kurów... — szepnął, zdjął kapelusz, przeżegnał się i zaczął powtarzać za nią, głosem pełnym wiary i uczucia, łacińskie słowa hymnów.
Cisza przedwieczorna zrobiła się jakaś głębsza i rozpościerała się razem ze zmrokiem, który już rozsnuwał swoje pajęcze posnowy na nizkie domy i ogrody, tylko cynkowe dachy i szyby paliły się jaskrawymi blaskami zachodu, a dymy idących i w niedzielę fabryk podobne były do różowych pierścieni, które nieskończonym, spiralnym łańcuchem biły prosto w niebo.
Anka czytała do samego zmroku, jej czysty głos