Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 293.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

innych kobiet jeszcze, tyle twarzy, ramion, uścisków, pocałunków, przysiąg, miłości.
Był bardzo znużony po dzisiejszej schadzce i tak jeszcze pełnym tamtej, że wstrząsał się nerwowo i zapadał w jakąś głęboką ciszę z wyczerpania nerwowego, słuchał głosu Anki, a zdawało mu się, że to mówi kto inny, że to te wszystkie dawne jego miłości, zmartwychwstałe we wspomnieniu tylko, są obok, mówią, snują się, dotykają go, słyszał prawie szelesty ich sukien, zdawało mu się, że widzi blade profile, że uśmiechy i słowa pełne dziwnego czaru otaczają go dookoła, że je spostrzega...
Wzdrygnął się i ogarnął Ankę ramieniem i przycisnął rozpalone jeszcze tamtej pocałunkami usta do jej skroni... Podniosła twarz ku niemu, zdziwiona tym nieoczekiwanym pocałunkiem, a on zobaczył wtedy po raz pierwszy, przez bezwiedne prawie skojarzenie, że ona nie jest piękną, jest niesłychanie miłą, wdzięczną, szlachetną, dobrą, ale piękną nie jest...
Ankę ten wzrok badawczy i zimny dziwnie dotknął i zarumienił, wyciągnęła mu z kieszeni na piersiach jedwabną chusteczkę i zaczęła się nią chłodzić.
— Co to za perfumy? — zapytała, aby coś powiedzieć, bo to spojrzenie zmroziło jej zapał dawny.
— Fiołki, o ile pamiętam.
— Te fiołki są heliotropem, pomieszanym z różami! odezwała się z uśmiechem i bezwiednie obejrzała chusteczkę.
Była to wykwintna chusteczka jedwabna, obszyta koronkami, z monogramem na środku, zabrał ją Lucy i zapomniał schować głębiej.
— Prawda, to heliotrop! — zawołał, żywo odbie-