Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 278.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dodało jeszcze żywości jej bardzo ruchliwej twarzy i powlekło ją lekkim, delikatnym karminem.
— Kołysz mnie pan — powiedziała nakazująco do Moryca.
— Czy pani myśli, że to będzie dla mnie kara? — szepnął, wciskając binokle, bo mu się bardzo podobała.
— Nic nie myślę, czem to dla pana będzie, bo chce się tylko bujać — odpowiedziała dosyć twardo i zapatrzyła się przez nieosłonięty kawałek werendy w park staczający się po równi pochyłej aż do błyszczącego srebrem i błękitem strumienia, za którym leżały płaty łąk ciemno-zielonych, a potem pola podnosiły się w górę; pola pocięte w pasy długie rozmaitymi odcieniami zieleni zbóż.
— Może się przejdziemy, pokaże wam park i menażeryę — powiedział Kessler.
Poszli wszyscy prócz Müllera.
— Nie chce mi się chodzić... zmęczony jestem drogą... — powiedział na usprawiedliwienie.
— Wierz mi pan, że to napróżno — szepnął Kessler, rzucając okiem na Zośkę.
— Co takiego? ani myślałem... — rzucił prędko, zły, że odgadnięto jego intencyę, ale nie zmienił zamiaru, a gdy Kessler wyszedł, przysunął się do Zośki.
— Ten Müller jest jeszcze zupełnie jugend — odezwał się Kessler do Moryca, idąc za całem towarzystwem, na przełaj wspaniałych trawników.
— Warum?
— Umyślnie został dla mojej dziewczyny, myśli, że ona pomienia mnie na niego.
— Kobiety mają nieraz niespodziewane gusta.
— Ale stale lubią tych, co mają dużo pieniędzy.