Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 274.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Moryc wrzeszczał, żeby robotnika oddalić natychmiast, bo mu ubliżył.
— Daj pokój Moryc, nie wtrącaj się do nieswoich rzeczy.
— Jakto nie do swoich rzeczy! mam takie same prawo jak i ty — krzyczał.
— Na chwilę przypuśćmy, że takie samo prawo, ale ci to jeszcze nie daje prawa wymyślania robotnikom, wymyślania wcale niesłusznie.
— Co to jest, przypuśćmy! Moje dziesięć tysięcy rubli tyleż warte co i twoje.
— Nie krzycz tak, chcesz się przed robotnikami pochwalić, że masz dziesięć tysięcy rubli?
— Ty nie potrzebujesz mnie uczyć, co ja mam mówić.
— A ty nie potrzebujesz tego krzyczeć, mogąc po ludzku powiedzieć.
— Ja to robię, co mnie się podoba.
— Krzyczże sobie, kiedy ci się to podoba — zawołał Karol pogardliwie i wrócił do kantoru.
Moryc wykrzyczał się jeszcze przed Maksem i wybiegł, odgrażając się głośno, że musi zaprowadzić tutaj inne porządki, że tak dalej iść nie może, że Karol buduje pałac, nie fabrykę.
— Pewny posagu Grünszpanówny i dla tego taki głośny — powiedział Karol Maksowi, ale żałował swego uniesienia, bo liczył na jego pieniądze, potrzebne mu były koniecznie.
— Ile razy dam się porwać pierwszemu popędowi — robię głupstwa.
Moryc pomimo przykrości, jaką mu Karol zrobił, wspominając o miłości Meli, myślał i czuł tak samo,