Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 247.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kapitał mój, bo jest u mnie — rzucił Moryc, zapalając cygaro.
Bankier nie usłyszał dobrze, czy nie mógł uwierzyć lub zrozumieć, bo odbierając od niego zapałkę, zapalał swoje cygaro i mówił:
— Umówiliśmy się na dziesięć procent po odtrąceniu kosztów.
— Zapłacę panu dziesięć procent rocznie, ale kapitału nie zwrócę — ciągnął spokojnie Moryc.
— Co? Co pan gadasz? Pan masz małe rybki w głowie! — krzyknął.
— Mówię panu otwarcie, że pieniądze ulokowałem w swój interes.
— Moje pieniądze!
— Pańskie pieniądze. Pożyczyłem od pana na długi termin...
Bankier odskoczył, stał chwilę zdumiony, nie wierząc uszom własnym.
— Panie Moryc Welt, wypłać mi pan natychmiast moje trzydzieści tysięcy marek!
— Panie Grosglück, pieniędzy panu nie oddam, wziąłem je dla siebie, potrzebne mi są do poprowadzenia większego interesu, zapłacę od nich dziesięć procent rocznie, a oddam jak się dorobię — mówił zimno Moryc i już odzyskał zupełny spokój i równowagę.
— Pan zwaryowałeś! Pan jesteś chory, zmęczony drogą i interesami, odpocznij pan trochę.
— Antoni! przynieś wody szklankę! Antoni! przynieś wody sodowej! Antoni! przynieś butelkę szampańskiego — zmieniał gorączkowo rozkazy, podbiegając za każdym razem do służącego stojącego w progu.
— To te upały uderzają do głowy, ja wiem, mnie