Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 246.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

komu do tego, co drugi robi! Grosmana denuncyowali ale jemu nic nie zrobią, bo on jest czysty jak ja.
Moryc znowu się uśmiechnął dwuznacznie.
— Ale czy to potrzebne, żeby policya się mieszała do prywatnych interesów.
— Pan wysoko angażowany w tym interesie?
— Na całe trzydzieści tysięcy! On byłby się wylizał trochę! No cóż, nieszczęścia chodzą i po fabrykach i po ludziach i po towarach, a asekuracya droga i płacić potrzeba zadarmo! Jak kto ma pech, to mu i ogień zdechł...
— Nic mu się nie stanie, Grosman uczciwy człowiek.
— Mówię to samo, jabym nawet za niego zaręczył, ale cóż pan poradzisz, jest tyle łajdaków w Łodzi, co gotowi przysięgać, że widzieli jak on... bo ja już wiem, czego oni nie powiedzą. Cóż z naszą wełną?
— Kupiłem i zaraz sprzedałem za gotówkę.
— To dobrze, bo mnie dzisiaj dużo potrzeba gotówki.
— Komu nie potrzeba dużo gotówki! — powiedział melancholijnie Moryc.
— Pan ją będziesz miał, bo pan masz głowę. Masz pan przy sobie pieniądze?
— Nie mam — odparł wolno i spokojnie, chociaż serce uderzyło mu mocniej.
— Przyślij mi pan przed czwartą koniecznie, mam wekslowe wypłaty. Dużo zarabiamy? — zapytał, częstując go cygarem.
— Ja zarabiam dosyć, ale pan...
— No, przecież do spółki, mój kapitał... — zaczął prędko.