Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 244.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niema gdzieindziej pilniejszego interesu do załatwienia, potem, że musi się w pewnej sprawie widzieć z Kesslerem, że powinien zajrzeć do domu.
Przemógł się wreszcie i wszedł do kantoru bankiera.
— Szef u siebie? — zapytał, witając się ze Stachem Wilczkiem.
— Jest. Od paru dni ciągle posyła po pana.
— Skończyłeś pan z Grünszpanem?
— Dopierośmy zaczęli, jesteśmy w piętnastym tysiącu...
— I jeszcze nie koniec? — zapytał ze zdumieniem.
— Nie jesteśmy nawet w połowie.
— Nie przerachuj się Wilczek! Ja panu dobrze życzę.
— Radziłeś mi pan sam przecież trzymać się mocno.
— Radziłem? Ja radziłem? Być może, ale wszystko ma swoje maximum — mówił niezadowolony, bo radził mu przyciskać Grünszpana wtedy, gdy nie miał zdecydowanych zamiarów na Melę, ale teraz, gniewało go to serdecznie.
— Ale, przyjdź pan do kantoru Borowieckiego podpisać kontrakt na dostawę węgla.
— Dziękuję panu bardzo... bardzo — szeptał uradowany Wilczek, ściskając mu ręce.
— Tylko mam z panem coś do pogadania.
— Powiedz pan otwarcie, co mam dać za to?
— Określimy później. Mam na pana większe zamiary. Za pół godziny wyjdę, odprowadź mnie pan, wtedy to pomówimy.
Moryc wolno ściągnął palto, zatarł ręce i raz jeszcze spojrzał na zaciemnioną gwałtownie ulicę, bo deszcz zaczął padać i brzęczeć po szybach.