Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 241.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to Kama wie? — zapytał poważnie, tłumiąc wesołość.
— Wszystko, wszystko, że pan niegodziwy, niedobry, obrzydliwy, łobuz... Pan Fiszbin powiedział mi, dlaczego to pan w niedzielę u nas nie był... Był pan w Arkadyi!... Upił się pan, śpiewał pan... i... i... całował pan te... Ja pana nienawidzę, ja się panem brzydzę...
— A ja Kamę kocham jeszcze więcej.
Chciał ją ująć za ręce, ale się wyrwała i uciekła za stół.
— To tak, jak pan był nieszczęśliwy, to pan do nas przychodził, żebyśmy pana pocieszały, żebyśmy kompresy przykładały panu na głowę, żebyśmy płakały nad panem.
— Kiedyż to ja byłem taki nieszczęśliwy? — zapytał Horn.
— Kiedy? a zanim pan dostał miejsce u Szai.
— Nigdy nie czułem się nieszczęśliwym, a wtedy właśnie bawiłem się najlepiej, bo miałem czas.
— Jakto! nie był pan nieszczęśliwym? — zawołała, przyskakując do niego.
— Nigdy.
— I nie jest pan nieszczęśliwym? — pytała gorączkowo, głosem pełnym łez, żalu i oburzenia.
— Ani mi się śniło. Kama, co tobie?
— Pan nie był nieszczęśliwym!... A ja się modliłam za pana, a ja dałam na mszę na pańską intencyę, nie kupiłam kapelusza, bo nie śmiałam stroić się; płakałam, myślałam ciągle o panu, nie sypiałam, byłam taka nieszczęśliwa, a pan nie był nieszczęśliwy! O mój Boże... mój Boże jaka ja jestem nieszczęśliwa! — szeptała urywanym, gorączkowym, pełnym głębokiego żalu