Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 237.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Radziłem mu dobrze: wziąć starego pod kuratelę, obezwłasnowolnić; w fabryce zaprowadzić swoją administracyę. Nie zgodził się, chociaż córki i szwagrowie chcieli. W ten tylko sposób mogli coś uratować.
— Maks powiada, że majątek ojca, więc stary może go nawet zmarnować, jeśli mu się tak podoba.
— On jest za mądry, żeby tak myślał szczerze tam coś innego być musi.
— Może i nie być, bo bądź co bądź, to dosyć nieprzyjemnie ogłaszać waryatem własnego ojca.
— Ja też nie mówię, że przyjemna taka afera. Ojciec... duża rzecz, ale fabryka, interesy, także są warte, aby dla nich coś poświęcić... Ty jakbyś zrobił?
— Nie potrzebuję o tem myśleć, bo mój ojciec nie ma prawie nic...
Moryc się roześmiał wesoło i zamilkł, ubierał się do wyjścia, ale zwlekał, wymyślał Mateuszowi, przebierał się kilka razy, przymierzał całe stosy krawatów.
— Ubierasz się jakby do oświadczyn...
— Może będą i oświadczyny... może... — odpowiedział, uśmiechając się blado.
Ubrał się wreszcie i wyszedł razem z Karolem, ale był tak roztargnionym, że dwa razy powracał do domu po zapomniane przedmioty, a gdy wciskał binokle na nos, ręce mu drżały, a upał jaki się już podnosił, zdenerwował go jeszcze bardziej.
Drżał cały w sobie i nie mógł utrzymać laski, wylatywała mu kilka razy z rąk.
— Wyglądasz jakbyś się czego bał.
— Zdenerwowany jestem, musiałem się przepracować — szepnął cicho.
Wstąpili razem do kwiaciarni, gdzie Karol kupił