Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 222.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Za trzecią salą w korytarzu. Po co pani ten widok?
— Doktór jest?
— Posyłano, ale nie było go w domu. Jaskólski opatruje ich tymczasem, on się zna na medycynie, bo przecież kiedyś na swoim folwarku, puszczał krew bydłu. Nie, ja pani tam nie puszczę, po co się denerwować, to widok nie dla pani, nic im wreszcie pani nie pomoże — powiedział stanowczo, zastępując jej drogę.
Obraziła się i spojrzała na niego tak z góry i dumnie, że cofnął się bezwiednie, odsłaniając drzwi i wskazując ruchem drogę.
Powrócił do przerwanej roboty, ale od czasu do czasu zaglądał ukradkiem na korytarz, gdzie leżeli ranni.
Szeroki, oświetlony od podwórza szklaną ścianą korytarz, służył za tymczasowe schronienie.
Leżało ich pięciu w jednym rzędzie pod ścianą, na świeżych heblowinach i słomie.
Jaskólski przy pomocy robotnika opatrywał im rany.
Jęki przepełniały korytarz, a od porozbijanych i leżących niby kłody ludzi, sączyły się po białej podłodze strugi krwi i krzepły w duszącem cieple, jakie biło od sal sąsiednich i przez ścianę wystawioną na prażące upałem słońce.
Anka aż krzyknęła zobaczywszy te okrwawione postacie i bez namysłu zaczęła pomagać Jaskólskiemu w opatrunkach.
Trzęsła się na widok połamanych, obrzmiałych już nóg, strachem ją przejmowały te sine, uwalane w ziemi i krwi twarze, a ich jęki przejmowały ją takim bólem, że miała pełne łez oczy i po kilka razy robiło jej się tak niedobrze, że musiała wychodzić na powietrze, ale