Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 218.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wołała Kama, wprowadzając ich na werendę, gdzie podano obiad.
Moryc był bardzo blady dzisiaj, dziwnie nerwowy i dziwnie niespokojny.
Usiłował być rozmownym i zabawnym, bo ustawicznie żartował z Kamy, która się zniecierpliwiła w końcu i ze zwykłą porywczością chlusnęła mu szklankę wody w oczy, za co usłyszała taką burę od Wysockiej, że ze łzami przepraszała.
— Moryc! niech się pan nie gniewa, bo jak się pan będzie gniewać i powie pan cioci, to ja tyle nagadam w domu na pana, tyle nagadam, że i ciocia i panna Stefa i Wanda i pan Sierpiński i wszyscy, wszyscy pogniewają się na pana.
— A Horn cię wyzwie i zastrzeli z nowej armaty! — dodał w jej tonie Karol.
— A zastrzeli! Co? nie? Pan myśli, że Horn nie umie strzelać? W niedzielę w strzelnicy trafiał z pistoletu w asa piętnaście razy na dwadzieścia, sama widziałam.
— A to Kama chodzi do strzelnicy? dobrze wiedzieć.
— Ja nie mówiłam... ja...
Rozczerwieniła się gwałtownie, zagwizdała na psy i uciekła do ogrodu.
— Cudna dziewczyna! Szkoda, że się tak marnuje w Łodzi — szepnął pan Adam.
— Pewnie, że byłoby jej lepiej na pastwisku z pastuchami, ale cóż, jej mama tak wiele tego używała dla siebie, że już dla córki nie starczyło — ironizował Karol.