Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 210.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Umarła! Nie lubię takich rzeczy.
Wstrząsnął się.
— Co nowego w mieście?
— Prawie nic, a zresztą nie wiem, siedzę całe dnie przy fabryce. Grosglück się ucieszy jak cię zobaczy. Pytał mnie dzisiaj o ciebie.
— Nie bardzo się ucieszy! — szepnął Moryc, wciskając binokle na nos nieco drżącemi rękami i bystro obejrzał twarz Karola.
W hotelu, dokąd poszli na kawę, z powodu późnej godziny były zupełne pustki, w ogrodzie tylko, urządzonym w środku podwórza, siedział Myszkowski z Murray'em.
Przysiedli się do nich.
— Od godziny czekam na jaką żywą duszę, bo mi się już sprzykrzyło pić samemu.
— Nie masz pan Anglika?
— On tylko po czwartej narzeczonej czuje się dobrze, ale po czwartym kuflu jest do niczego.
— Dawno panowie tutaj jesteście?
— Murray przed pół godziną przyszedł z tokowania, a ja trochę dawniej siedzę. Przyszedłem na śniadanie, ale tak jakoś zeszło do obiadu, a po obiedzie przyszło trochę znajomych i nie warto było wychodzić, poczekałem na kolacyę, a po kolacyi cóżbym robił na mieście? Teatru nie lubię, znajomych nie mam, gdzież się biedna sierota podzieję, jeśli nie w knajpie. A potem bardzo ciekawe rzeczy opowiadał o swoich narzeczonych. Jakże fabryka?
— Rośnie.
— Daj jej Boże zdrowie, dobry żołądek i trawienie. Zmizerniałeś pan.