Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 195.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jedziemy do Róży, jedziemy gdzie tylko pani zechce, jedziemy choćby na koniec świata — zawołał gorąco.
— Słowa lecą dalej niż chęci, a chęci niż możliwość — szepnęła cicho, bo ją ogarnął spokój niedzielnego wieczoru, powrócił do rzeczywistości i przypomniał niedawne postanowienia.
— O nie, nie cofam swoich słów, niech mnie pani weźmie i poprowadzi aż do krańców możliwości.
Ujął jej rękę ze drżeniem.
— Więc tymczasem zawiozę pana tylko do Róży — odpowiedziała i oddała uścisk ręki, nie puszczając jej.
— A później? — zapytał cicho, zaglądając jej w oczy.
— Jutro dam odpowiedź — szepnęła, patrząc na konie biegnące kłusem.
Ciotka drzemała na przedniem siedzeniu, kiwając się zawzięcie.
Siedzieli w milczeniu, z przyjemnością nadstawiając rozgrzane twarze, na mocny powiew powietrza, bo powóz toczył się szybko i skakał po wybojach bruków gumowemi kołami jak piłka.
Czuli oboje, że jakaś stanowcza, przełomowa chwila już idzie ku nim, że za mgnienie zaraz padnie im na duszę jedno słowo, tak dawno w sercach dźwięczące, tak dawno tłumione i oczekiwane.
Spoglądali na siebie jasnym wzrokiem, przenikali się do głębi uczuć i po każdem spojrzeniu byli sobie bliżsi, byli sobie bardziej oddani.
Mela nie zapomniała postanowień, czuła je w całej grozie konieczności i w całej grozie goryczy i żalu,