Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 194.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zgorączkowaną, podniosła na niego oczy i długo patrzyła, aż się poruszył niecierpliwie i ponowił zapytanie.
— O, pańska narzeczona szuka pana — szepnęła, wskazując oczami Ankę, rozglądającą się po pokoju.
Podszedł do niej niechętnie.
— Panie Karolu, pani Wysocka już chce iść, może nas pan odprowadzi.
Żegnała się z Madą bardzo ceremonialnie, która ich przeprowadziła oczami przez szereg pokoi.
— Panno Melo, to i my pójdziemy — ozwał się Wysocki i poszedł szukać ciotki, drzemiącej w ciszy salonu, a powracając spotkał się z matką.
— Wychodzimy, idziesz z nami?
— Nie, muszę odprowadzić pannę Grünszpan.
— Czy panny Grünszpan nie może kto inny odprowadzić?
— Nie, panny Grünszpan nie może kto inny odprowadzić — odpowiedział z naciskiem.
Spojrzeli na siebie dosyć niechętnie.
Matki oczy zaświeciły ostro, a w oczach doktora jaśniał wielki spokój i stanowczość.
— Prędko wrócisz? Anka jest u nas, będzie i Borowiecki, może zaczekać z herbatą?
— Nie zdążę, bo muszę jeszcze być u Mendelsohnów.
— Jak chcesz... jak chcesz... — odpowiedziała z trudem, panując nad sobą, ale nie podała mu ręki do pocałowania i wyszła.
Nie zwrócił na to uwagi, tylko pomagał się Meli ubierać.
Zaraz pojechali, bo powóz Meli czekał przed domem.
— Jedziemy do Róży?