Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 191.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mada Müller, może jedyna w całem towarzystwie, nie miała dzisiaj humoru.
Nie zwracała uwagi na Maksa, usiłującego ją bawić, tylko śledziła Karola i Ankę i widząc jak im jest dobrze ze sobą, zapytała cicho Maksa:
— Czy ta panna, co siedzi przy panu Borowieckim, to jego siostra? bo tak są bardzo podobni do siebie.
— Kuzynka dosyć daleka, ale i narzeczona zarazem — odparł z naciskiem.
— Narzeczona! Nie wiedziałam, że pan Karol ma narzeczoną... nie wiedziałam...
— Już od roku i bardzo się kochają — mówił umyślnie, bo go zirytowała jej niedomyślność i ten zachwyt nieukrywany, z jakim patrzyła i mówiła o Karolu.
Złote rzęsy dziewczyny zatrzepały nagle jak skrzydła i opadły ciężko na błękitne oczy, a bardzo rozrumieniona twarz pokryła się bladością i blade usta zaczęły dziwnie drgać.
Maks ze zdumieniem przypatrywał się tej nagłej zmianie, ale nie miał już czasu obserwować, bo lokaj szepnął mu do ucha po cichu, że ktoś czeka na niego.
— Matka umiera! — powiedział mu prosto Józio Jaskólski, gdy się znalazł w przedpokoju.
— Co? co? co? — powtórzył Maks, nie wierząc sobie, okręcił się dookoła kilka razy bezprzytomnie, zrobił kilkanaście ruchów bezcelowych i znowu spojrzał na Józia, który zapłakany, onieśmielony, drżący, powtórzył mu raz jeszcze wiadomość i pobiegł spiesznie z powrotem.