Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 181.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sinawą cerą, popstrzoną krostami, z zaczerwienionym nosem i chudemi, długiemi rękami, robiła wrażenie oskubanej, zamrożonej gęsi, okręconej w jasne jedwabie.
— Gdzież tu są te słynne złote jałówki łódzkie? — pytał cicho Horn Karola.
— Masz je pan, tam siedzi Mada Müller, Mela Grünspan i Mery Grosglück.
— A z Polek niema ani jednej? — zapytał ciszej, aby nie mącić brzdąkania Mery.
— Niestety, panie Horn, my zaczynamy już produkować sukna i perkaliki, ale na milionowe córki musimy poczekać z lat dwadzieścia. Zachwycaj się pan tymczasem pięknością Polek — odpowiedział Karol drwiąco i odszedł, przywoływany przez Ankę, siedzącą obok Wysockiej.
Mery grała jakąś sonatę, nieskończenie nudną i długą, która tak podziałała, że po chwilowej ciszy wszyscy w salonie naraz mówić zaczęli, a najgłośniej sam Grosglück, który dowiedziawszy się od starego Endelmana o przejściu Bernarda na protestantyzm, wybuchnął oburzeniem.
— Ja mówiłem, że on źle skończy. On symulował filozofa i człowieka z fin de sieclu, a skończył jak prosty szajgec. Czemu na protestantyzm? Ja myślałem, że on jest subtelniejszy. Mnie nie o to idzie, że przeszedł na inną wiarę, bo czy on będzie katolik, protestant czy mahometanin, to i tak żydem nie przestanie być i dla nas nie jest stracony.
— Pan nie lubi protestantyzmu? — zapytał Kurowski, goniąc orzechowemi oczami za Anką, chodzącą po salonie z Niną.
— Nie lubię i nigdybym na to wyznanie nie prze-