Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 180.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ona wygląda jak królowa, jak sama Marya... Marya Magdalena.
— Marya Teresa chciał pan powiedzieć — szepnął Kurowski cichu Grosglückowi.
— To wszystko jedno. Jak się masz Endelman, co cię kosztuje taka parada? — pytał bankier Endelmana, który cicho wsunął się za żoną do salonu i również cicho i skromnie witał się ze znajomymi.
— Zdrów jestem, dziękuję ci, Grosglück, co? — odpowiedział, przykładając do ucha zwiniętą w trąbkę dłoń.
— Panie Borowiecki, pan nie wie, kiedy przyjedzie Moryc Welt?
— Ani mówił mi o tem, ani pisał.
— Ja jestem trochę niespokojny, czy się jemu co złego nie stało.
— Nie zginie... — mówił obojętnie Karol.
— Ja wiem, ale ja jemu posłałem przekaz na trzydzieści tysięcy marek, już tydzień minął, a jego niema. Co pan chce, teraz tyle łajdactwa na świecie...
— Do czego to pan zmierza? — zapytał Karol, dotknięty jego tonem.
— Do czego? Że mogli go gdzie okraść, zabić. Trudniej jest o rubla, niż o nieszczęście — zakończył sentencyonalnie, westchnąwszy boleśnie, bo go niepokój o te trzydzieści tysięcy pozbawiał równowagi, a znał za dobrze Moryca, aby się miał niepokoić bez przyczyny.
— Mery, ty się nie daj prosić pani Trawińskiej; ty zagraj ładnie, przecież możesz zagrać ładnie — tłumaczył bankier córce, którą Nina prosiła o zagranie.
Mery, chuda, dziewczyna, o kościstych biodrach, garbatym nosie i niewidocznych prawie ustach, siadła do fortepianu i apatycznie uderzyła w klawisze; z tą