Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 178.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

błękitne oczy Anki rozpłomienione szczęściem i jej twarz pełną radości.
Anka dzisiaj była porywającą; ten fakt, że mogła pomódz ukochanemu i że ten jej „chłopak kochany“, był dzisiaj dla niej taki dobry i serdeczny, czynił ją szczęśliwą, pełną radości i tak piękną, że zwracała na siebie ogólną uwagę.
A ona nie mogła wytrzymać na jednem miejscu, chciało się jej iść do ogrodu lub w pole, aby tam śpiewać pełnym głosem pieśń szczęścia i pod wpływem tego pragnienia i przyzwyczajeń wyszła przed dom i dopiero ujrzawszy brukowany dziedziniec, obstawiony czerwonymi gmachami i morze domów, stojące ze wszystkich stron, powróciła do salonu, odszukała Ninę i przyciśnięta do niej ramieniem, spacerowała po salonie.
— Dzieciak z ciebie, Anka, ogromny dzieciak!...
— Bom szczęśliwa dzisiaj... kocham — odpowiedziała porywczo, szukając oczami Karola, rozmawiającego z Madą Müllerówną i z Melą Grünszpan, przy których stał Wysocki.
— Ciszej dzieciaku... usłyszeć mogą... Któż się tak przyznaje głośno do miłości...
— Nie lubię i nie umiem nic ukrywać. Miłości nie potrzeba się wstydzić.
— Wstydzić — nie, ale należy ją przed ludzkiemi oczami chować na samo dno duszy.
— Dlaczego?
— Dlatego, żeby jej nie dotknęły spojrzenia obojętne, złe lub zazdrosne. Ja nie pokazuję ludziom obcym nawet swoich bronzów i obrazów najlepszych, bo się obawiam, że nie odczują całego ich piękna i że mi coś z tego piękna mogą zbrudzić i zabrać ich spojrzenia.