Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 174.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szać, obtarł mu twarz z łez, przygładził ręką jego spocone, rozwichrzone włosy i odszedł śpiesznie, jakby zawstydzony.
Chłop patrzył za nim dotąd, aż mu zniknął wśród zbóż, obejrzał się potem na wszystkie strony, przeżegnał się, nie mogąc zdać sobie sprawy z tego, co się stało i długo ogłupiałym wzrokiem patrzył na rozkołysane żyta, na trzęsące się nad nim gałązki brzeziny, na wróble lecące w całej bandzie, na słońce, które już nizko wisiało nad polami; uniósł nieco głowę i rozpłakanym głosem zaśpiewał:
— „Zacznijcie wargi nasze chwalić Pannę świętą...“
— Już ja teraz jęczał nie będę... jużeś się zmiłował nademną, Jezu... już ja teraz zamrę... zamrę... — powtarzał cicho, ciszej i jak przez mgłę widział fale zbóż, co się nad nim pochylały z chrzęstem, szaro-błękitne niebo, co się zdawało obtulać go i to złote, dobre, kochane słońce, co go całowało ostatnimi promieniami.