Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 171.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gałązki, podobne do strug lejącej się zieleni i śpiewał słabym głosem podobnym do brzęczenia komarów:

„Zacznijcie wargi nasze chwalić Pannę świętą,
Zacznijcie opowiadać cześć Jej niepojętą”.

Wysocki stanął.
Głos śpiewaka rozchodził się jak szmer wody po kamieniach, rwał się co chwila, wznosił silniej przez mgnienie i znowu zniżał się do szeptu i ginął w ciężkiem rzężącem westchnieniu, po którem człowiek przesuwał w palcach ziarna ogromnego różańca, całował metalowy krzyżyk i patrzył w ścianę żyta, co z szmerem pochylała się ku niemu kłosami, trzęsła się przez chwilę i uciekała w tył, a za nią pochylały się wysokie dziewanny, rosnące przed domem i patrzyły blado-żółtemi oczami za płową falą, owianą mgłą pyłów kwiatowych.
— Co wam jest? — zapytał Wysocki, siadając obok leżącego.
— Nic mi nie jest, panie... nic... ino sobie umieram po ździebku — odpowiadał chory wolno, nie zdziwiony jego obecnością, i podniósł na niego szare smutne oczy, podobne do nieba wiszącego nad nim.
— Na co chorujecie? — zagadnął, poruszony abnegacyą odpowiedzi.
— A na śmierć panie i na to — odgarnął przykrywający go łachman i ukazał obie nogi obcięte po za kolanami, okręcone w brudne szmaty. — Ugryzła mi nogi fabryka do kostek, potem doktorzy ucięli do kolan, ale śmierć i tak szła, to mi ucięli do pasa, ale śmierć i tak idzie, panie... i przyńdzie, o co miłosiernego Pana Jezusa proszę i tej Matki Najświętszej...
Podniósł do ust krzyżyk od różańca.