Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 169.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzeba wrócić na stacyę. Zawracaj! — zawołał Szaja.
— To ja wysiądę i pójdę odszukać ciotkę pani — podchwycił żywo Wysocki i rad z tej okazyi pozostania, wyskoczył natychmiast z powozu.
— Dobrze, ale musi nam pan ciocię przywieźć do domu.
— Przyjdę w niedzielę, panie potrzebują odpoczynku... mógłbym przeszkadzać... — tłómaczył się, spoglądając na Melę prosząco.
— A więc dobrze, kiedy się pan tak gorąco broni, ale w niedzielę o zwykłej godzinie czekamy pana w czarnym gabinecie. Zawiadom pan Bernarda i przyjdźcie razem.
— Bernard wyjechał do Paryża.
— No mniejsza z nim; w ostatnich czasach był już mniej zabawnym.
— Kiedyż pani podobny wyrok wyda na mnie?
— Co do pana, to Mela decyduje...
— Tem gorzej dla mnie...
Nie usłyszał już odpowiedzi, bo konie poderwały z miejsca, ale schwycił takie spojrzenie Meli, które mówiło co innego i przepełniło mu duszę dziwnie przejmującym niepokojem.
Odnalazł ciotkę oczekującą wpośród stosów waliz i pudełek na służbę, odbierającą grubsze bagaże; pomógł jej w czem mógł, a nawet wsadzając do dorożki, pocałował ją w rękę przez roztargnienie, potem długo stał na schodach przed stacyą, zatrzymany głębokiem wrzeniem duszy olśnionej, widzeniem Meli, uściskiem jej rąk ciepłych i przenikliwem spojrzeniem.
A potem, nie zdoławszy jeszcze przerobić w sobie