Zawiesił głos, przycisnął odruchowo kapelusz do piersi obu rękami i spojrzał płowemi oczami na Szaję.
— Bardzo mnie cieszy...
— Mój Starżów leży obok majątków kuzyna; jest to złote jabłko, ale... że przyszedł cały szereg lat ciężkich bardzo dla rolnictwa... Pan wie, jaką konkurencyę robi nam Ameryka?... Muszę wtrącić, że Starżów był w posiadaniu naszem lat czerysta.
— Długi zastaw! — mruknął Szaja, ogryzając paznogcie, bo go niecierpliwiło to powolne gadanie, klejone z trudem.
Starża opowiadał dalej o nieszczęściach, o konieczności przebywania na południu przez lat kilka, wtrącał mimowoli szczegóły o domowem życiu i o zdrowiu swojem, przestępował z nogi na nogę, przyciskał kapelusz, mrugał powiekami pozbawionemi rzęs, przytakując sam sobie.
— Więc... jaką pan ma specyalność i jakiego miejsca pan szuka — przerwał mu Stanisław.
— Nie przeszkadzaj panu! Mój syn — przedstawił Szaja Starży, który na ten ostry sposób mówienia podniósł zdumione oczy i wodził niemi po twarzach Stanisława i Horna, stojących pod oknem, ale po przedstawieniu uśmiechnął się anemicznie i z uznaniem skłonił głowę.
— Kształciłem się w Chyrowie w Galicyi...
— U Jezuitów! — szepnął Stanisław ojcu, pochylając się nad biurkiem, aby wziąć papierosa.
— I aczkolwiek program tych szkół jest obszerny, ale tylko ogólny... Potem uczęszczałem na kilka fakultetów, ale że jakoś nie mogłem dobrać sobie specyalności, któraby mnie mogła porwać, więc tak jakoś mi
Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 159.jpg
Ta strona została uwierzytelniona.