Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 158.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To może pan razem ze mną pojedzie na pociąg o piątej.
— Dobrze. Teraz pójdę do ambulatoryum i powrócę zaraz.
Stanisław odprowadził go do drzwi i ścisnął mu bardzo mocno rękę na pożegnanie.
— Ty mu daj spokój Stanisław, to jest protegowany Róży, ona ma do niego słabość.
— Niech ona ma do niego słabość, niech go przyjmuje, niech z nim jeździ na spacer, jeśli to ją bawi, ale poco my mamy jeszcze dokładać gotówkę do tego.
— No, sza! sza! Zatelefonuj do domu, niech mi przywiozą dzieci, wezmą je na kolej, przejadą się trochę i dam im zabawki.
Woźny zameldował uroczyście jakiegoś pana Starżę Starzewskiego, który wszedł bardzo cicho i przyciskając kapelusz do piersi, kłaniał się bardzo wykwintnie.
Przyjemny uśmiech wił się po jego długiej i suchej twarzy, pozbawionej wąsów, a ozdobionej płowymi faworytami a la książę Józef, płowe, jakby wygotowane oczy podnosił z wyrazem głębokiego zdumienia, płowe i przerzedzone mocno włosy oblepiały mu suchą, szpiczastą głowę, mchem ledwie widocznym; nawet głos miał płowy, bo tak rozlazły i bezdźwięczny, że z trudem można go było słyszeć.
— Jestem Starża Starzewski! Hrabia Henryk pisał już panu prezesowi o mnie...
— Niechże pan siada. A prawda! niema na czem, no to i stojąco załatwimy interes. Mój sąsiad hrabia Henryk pisał i mówił o panu... Co pan rozkaże?
— Pan prezes wie, że Henryk jest moim blizkim kuzynem, jest bowiem ciotecznym bratem mojej matki... —