Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 155.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja wezwałem doktora w małej sprawie, ale, co prawda, bardzo poważnej — mówił Stanisław, kładąc głęboko ręce w kieszenie spodni i wyciągając z nich pęk pomiętych recept i długi rachunek. — Przysłali mi dzisiaj rachunek i recepty za ostatni kwartał. A że ja lubię przeglądać wszystko, więc po przejrzeniu rachunków doszedłem do pewnych wniosków, stanowiących właśnie sprawę, dla której pana wezwałem.
— Bardzo jestem ciekawy.
— Rachunek jest pokaźny. Cały tysiąc rubli na kwartał! to mi się wydaje mocno za wiele.
— Jak to mam rozumieć? — zawołał żywo Wysocki, pokręcając wąsów.
— Niech się pan uspokoi, niech pan moje słowa bierze tak, jak powiedziane były, to jest, że rachunek jest zawielki, że wydano zawiele...
— Cóż ja na to poradzę! Robotnicy chorują, wypadki są częste, więc trzeba ich leczyć.
— Na to zgoda; ale kwestya w tem, jak leczyć?
— No jak, to kwestya moja.
— Bezsprzecznie, że to pańska rzecz, dla tego pana trzymamy, ale mnie idzie o sposoby leczenia, o metodę, jakiej się pan trzyma — mówił podniesionym nieco głosem Stanisław, nie patrząc na Wysockiego, tylko obwijał na palcu sznurek od binokli. Wreszcie idzie o to, jakimi środkami pan ich leczy.
— Takimi, jakie są w rozporządzeniu medycyny — odpowiedział dosyć ostro Wysocki.
— Naprzykład, recepta pierwsza z brzegu, zobaczmy, kosztuje rubel dwadzieścia kopiejek, to bardzo drogo, to stanowczo zadrogo na robotnika, który zarabia pięć rubli tygodniowo, my tyle za niego płacić nie możemy.