Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 144.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pan siada — zapraszał gorąco Wilczek, nie mogąc ukryć radości, jaką mu sprawiła wizyta Grünspana.
Grünspan odgarnął delikatnie poły długiego hałata i usiadł, wyciągnął na izbę nogi obute w długie do kolan buty i podniósł chytrą, wypasioną twarz, świecącą tłuszczem.
Maleńkie czarne oczki biegały mu ustawicznie po izbie i wybiegały za okno w ogródek, czepiały się czerwonych murów fabryki, stojących tuż z boku i powracały badając twarze Horna pobieżnie i Wilczka bardzo niespokojnie.
Okrywał się gęstymi kłębami dymu, chrząkał, poprawiał się na krześle i nie wiedział od czego zacząć.
Wilczek również milczał, spacerował po izbie, uśmiechał się, oblizywał łakomie, wywinęte wargi i rzucał porozumiewające spojrzenia na Horna, który siedział nachmurzony i rozważał słowa i postępowanie Wilczka.
— Przyjemny chłód jest w pańskim domu — zaczął fabrykant, wycierając kraciastą chustką spoconą twarz.
— Okna przysłonięte przez ogród nie puszczają słońca. Pan widział mój ogród, panie Grünspan?
— Nie miałem czasu. Kiedy ja miałem oglądać? Człowiek przy tylu interesach jest uwiązany jak ten kuń do woza.
— A jeśli panowie zechcą, to możebyśmy wyszli na powietrze. Pokazałbym panom swoje pole i ogród, dobrze?
— Dobrze, bardzo dobrze! — zawołał żywo Grünspan i poszedł przodem.
Obeszli ciasne podwórze, pełne dołów zapełnio-