Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 136.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli się łudzić, to już mocno! — zaśmiał się Horn, nieco dotknięty tą cyfrą.
— Ja się nigdy w interesach nie mylę. Grünspan ma stawiać dwa pawilony, razem około dwóch tysięcy ludzi i pomyśleć, że gdyby je musiał stawiać w innem miejscu, choćby o kilkaset kroków dalej, to koszty budowy, urządzeń i administracyi podniosą mu się w dwójnasób. Pijecie jeszcze herbatę?
— A proszę, jeśli jest gorąca, ale jak na przyszłego milionera, macie dyablo wygryzione filiżanki! — zwrócił uwagę, dzwoniąc łyżeczką w wyszczerbione fajansowe filiżanki.
— To głupstwo, będzie się jeszcze pijało na sewrskich — odpowiedział lekceważąco. Zostawię was samych na parę minut — rzekł, patrząc przez okno i wyszedł do sieni, bo kilka kobiet starych, wynędzniałych, z koszykami na ręku, ukazało się pomiędzy wiśniami na pół uschłemi, jakie stały przed domem.
Horn tymczasem obejrzał się po pokoju, stanowiącym mieszkanie przyszłego milionera.
Była to prosta chłopska izba o wykrzywionych ścianach, wybielonych wapnem; gliniany ubity tok, stanowiący podłogę, pokrywały kawały dywanu barchanowego w jaskrawe czerwone kwiaty; krzywe, małe okienko, przysłonięte brudną firanką, wpuszczało tak mało światła, że cała izba i nędzne, zbierane jakby ze śmietników graty, tonęły w mroku, w którym tylko błyszczał jaskrawo wielki samowar, stojący na zwykłym chłopskim kominie, pod wielkim okapem.
Kilkanaście książek leżało na stole wśród kawałków starego żelaztwa, rzemieni i cewek z próbkami różnokolorowej przędzy bawełnianej.