Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 124.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokoiła go długa nieobecność Malinowskiego, z którym mieszkał i z którym zżył się mocno przez te kilka miesięcy oczekiwania na posadę.
Malinowskiego w domu nie było, mieszkanie wionęło pustką i znać było na każdym kroku, że tędy przeszła bieda, a przeszła nie mała, bo Horn pogniewał się z ojcem, który mu wstrzymał pensyę, chcąc tym sposobem zmusić upartego do powrotu.
Ale nie zmusił, bo Horn się zaciął i postanowił iść dalej o własnych siłach, a tymczasem żył pożyczkami, kredytem i sprzedażą stopniową mebli i sprzętów, oraz miłością jaką czuł do Kamy, miłością, która owiewała całą jego przyrodę słodkim tumanem, jak ten wieczór czerwcowy, zapadający na miasto, pełny ciszy głębokiej i gwiazd skrzących się w głębiach strasznych, niby marzeń-błysków, drżących na fali powietrznej jak ona wiecznej i jak ona nigdy nieuchytnej.
Przestał myśleć o sobie, bo postanowił iść na miasto i odszukać przyjaciela.
Malinowski urządzał nieraz takie tajemnicze zniknięcia, po których wracał blady i zdenerwowany, nie mówiąc gdzie był, ale nigdy nie bawił tak długo jak obecnie.
Horn obszedł znajomych, gdzie spodziewał się czegoś dowiedzieć, ale nikt Malinowskiego nie widział od dni kilku; u jego rodziców się nie dowiadywał, bo nie chciał ich niepokoić, a zresztą pozostawiał to na ostatek.
Przyszło mu na myśl dowiedzieć się u Jaskólskich, do których Malinowski bardzo często zaglądał. Jaskólscy mieszkali teraz na jednej z nowopowstających uliczek, pomiędzy linią drogi żelaznej, lasem i fabrykami Scheiblera.